[13.11.2011]
Tekst: Łukasz Misiakiewicz
Mnich (2068 m n.p.m)
droga: Klasyczna (IV)
_
Zgodnie z tym, co ustaliliśmy wcześniej, dziś wybieramy się w rejon Morskiego Oka, by wspinać się na Mnichu.
Z założenia ma to być krótki i szybki wypad, więc nie specjalnie spieszymy się z wyjściem. Można by rzec, że się wręcz guzdrzemy… Jak się później okaże będzie to miało swoje konsekwencje.
Po dotarciu do Palenicy Białczańskiej, kupujemy bilety i zaczynamy marsz popularną „autostradą”. Droga mija niespodziewanie szybko i po 1h 15min wpisujemy się do księgi wyjść taternickich, z której dowiadujemy się, że dziś na Mnichu nie działa żaden zespół i będziemy mieli tą śmiałą iglicę tylko dla siebie.
Ze schroniska, żółtym szlakiem prowadzącym na Szpiglasową Przełęcz, czyli popularną „Ceprostradą” podchodzimy do skrzyżowania, po czym idziemy jeszcze kilka minut czerwonym szlakiem prowadzącym na Wrota Chałubińskiego. Warunki na szlaku są bardzo dobre – wręcz letnie. Następnie schodzimy ze znakowanego szlaku i mijając zamarznięte Wyżnie Mnichowe Stawki kierujemy się pod północną ścianę, gdzie startuje historyczna droga taternicka, która jako pierwsza rozpoczęła wspinaczkowy podbój ścian Mnicha. Mowa o Drodze Klasyczniej, którą mamy zamiar przejść. Drogę tą w 1908 roku poprowadzili Gyula Komarnicki i Roman Kordys, a jej stopień trudności wyceniony został na IV.
Ze względu na oblodzone trawki i kamienie oraz duże płaty zmrożonego śniegu, dojście do miejsca, w którym startuje Klasyczna nie jest już tak lekkie i przyjemne jak to miało miejsce na znakowanym szlaku, ale bez większych problemów udaje się nam dostać pod ścianę. Jest już dość późno i szanse stanięcia na szczycie są marne, ale chcemy choć „posmakować” tej historycznej drogi. Szpeimy się więc, wyznaczamy godzinę odwrotu i zaczynamy…
Ja idę pierwszy, za mną Czarek, a na końcu liny jest Tomek. Jest trochę zbyt zimno na kleterki, więc wszyscy postanawiamy wspinać się w trekach. Pierwszy wyciąg pokonujemy bardzo sprawnie – po dojściu na wygodną półkę zakładam stanowisko i ściągam chłopaków. Drugi wyciąg dzielę na dwie części, zakładając stanowisko w miejscu, gdzie kończy się pierwszy wyciąg drogi Warianty Klasyczne Tertelisa. Stanowisko nie jest już tak wygodne jak poprzednie, zwłaszcza dla trzech wspinaczy, ale zakładam je świadomie, gdyż według przewodnika odległość do stanowiska na Klasycznej to 35 m – my dysponujemy liną 60 m i idziemy we trzech, więc brakłoby kilku metrów. Następnie kończymy podzielony na dwie części wyciąg na bardzo wygodnej półce, gdzie mamy już pełen komfort. Przy następnym wyciągu pojawiają się pewne komplikacje, gdyż zamiast iść do góry przez niewielką przewieszkę, robię mało przyjemny trawers po mocno nachylonej płycie i wbijam się w drogę Zacięcie Mogielnickiego (V+). Oczywiście wtedy jeszcze nie wiem, że źle poszedłem, więc kontynuuję wspinaczkę. Po pokonaniu mniej więcej połowy tego zacięcia coś zaczyna mi nie grać – jest trochę za trudno jak na drogę wyceniona na IV, zwłaszcza, że cały czas wspinam się w trekach. Poza tym dochodzi godzina „zero” i zaczyna się ściemniać, więc zarządzamy odwrót.
Prowadzę wtedy sam ze sobą wewnętrzny dialog:
- Czy mam czołówkę?
- Oczywiście, że mam!
- A gdzie?
- Jak to gdzie, w plecaku!
- A plecak gdzie?
- Pod ścianą!
Trochę się wtedy zezłościłem na siebie, ale było jeszcze na tyle jasno, że miałem nadzieję wycofać się ze ściany przed nastaniem ciemności. Schodzę, więc niewielki odcinek zacięciem i jeszcze raz staję przed „niepotrzebnym trawersem”. O ile wcześniej miałem przynajmniej jeden przelot mniej więcej w połowie drogi, to teraz muszę go zlikwidować narażając się w ten sposób na duże wahadło. Wszystko to mnie trochę stresuje, ale na szczęście bez większych problemów dostaję się z powrotem na półkę. Do podstawy ściany mamy dwa zjazdy, z których drugi wykonujemy już w zupełnych ciemnościach. Na dole wykonujemy pamiątkowe zdjęcie, gratulujemy sobie bezpiecznego odwrotu, zdejmujemy szpej i zaczynamy zejście w kierunku „Ceprostrady”.
Z uwagi na duże oblodzenia i poruszanie się tylko przy świetle czołówek, bardziej na wyczucie niż wydeptaną ścieżką, która co chwilę nam „znika”, droga do znakowanego szlaku jest nieco problematyczna i bardzo się dłuży, bo wszystkie te „okoliczności przyrody” wymuszają bardzo wolne, i ostrożne przemieszczanie się.
Po dotarciu na „Ceprostradę” możemy już znacznie „podkręcić” tempo, co też czynimy i w niedługim czasie meldujemy się w Schronisku Morskie Oko. Jest po godzinie 19-tej. W schronisku nie ma nikogo, a wszystkie krzesełka powystawiane są na stoły – muszę przyznać, że niecodzienny to widok. Potwierdzamy w księdze nasz powrót, zamawiamy piwko oraz kwaśnicę i po dłuższej chwili relaksu schodzimy do Palenicy, wsiadamy do auta, i wracamy do domów.
W prawdzie nie udało się stanąć na szczycie Mnicha, ale nie traktuję tego jak porażkę, a wypad uważam za bardzo udany. Zawsze „ciągnęła” mnie ta iglica, a teraz będzie dodatkowa motywacja by tam wrócić i dokończyć drogę.
Z założenia ma to być krótki i szybki wypad, więc nie specjalnie spieszymy się z wyjściem. Można by rzec, że się wręcz guzdrzemy… Jak się później okaże będzie to miało swoje konsekwencje.
Po dotarciu do Palenicy Białczańskiej, kupujemy bilety i zaczynamy marsz popularną „autostradą”. Droga mija niespodziewanie szybko i po 1h 15min wpisujemy się do księgi wyjść taternickich, z której dowiadujemy się, że dziś na Mnichu nie działa żaden zespół i będziemy mieli tą śmiałą iglicę tylko dla siebie.
Ze schroniska, żółtym szlakiem prowadzącym na Szpiglasową Przełęcz, czyli popularną „Ceprostradą” podchodzimy do skrzyżowania, po czym idziemy jeszcze kilka minut czerwonym szlakiem prowadzącym na Wrota Chałubińskiego. Warunki na szlaku są bardzo dobre – wręcz letnie. Następnie schodzimy ze znakowanego szlaku i mijając zamarznięte Wyżnie Mnichowe Stawki kierujemy się pod północną ścianę, gdzie startuje historyczna droga taternicka, która jako pierwsza rozpoczęła wspinaczkowy podbój ścian Mnicha. Mowa o Drodze Klasyczniej, którą mamy zamiar przejść. Drogę tą w 1908 roku poprowadzili Gyula Komarnicki i Roman Kordys, a jej stopień trudności wyceniony został na IV.
Ze względu na oblodzone trawki i kamienie oraz duże płaty zmrożonego śniegu, dojście do miejsca, w którym startuje Klasyczna nie jest już tak lekkie i przyjemne jak to miało miejsce na znakowanym szlaku, ale bez większych problemów udaje się nam dostać pod ścianę. Jest już dość późno i szanse stanięcia na szczycie są marne, ale chcemy choć „posmakować” tej historycznej drogi. Szpeimy się więc, wyznaczamy godzinę odwrotu i zaczynamy…
Ja idę pierwszy, za mną Czarek, a na końcu liny jest Tomek. Jest trochę zbyt zimno na kleterki, więc wszyscy postanawiamy wspinać się w trekach. Pierwszy wyciąg pokonujemy bardzo sprawnie – po dojściu na wygodną półkę zakładam stanowisko i ściągam chłopaków. Drugi wyciąg dzielę na dwie części, zakładając stanowisko w miejscu, gdzie kończy się pierwszy wyciąg drogi Warianty Klasyczne Tertelisa. Stanowisko nie jest już tak wygodne jak poprzednie, zwłaszcza dla trzech wspinaczy, ale zakładam je świadomie, gdyż według przewodnika odległość do stanowiska na Klasycznej to 35 m – my dysponujemy liną 60 m i idziemy we trzech, więc brakłoby kilku metrów. Następnie kończymy podzielony na dwie części wyciąg na bardzo wygodnej półce, gdzie mamy już pełen komfort. Przy następnym wyciągu pojawiają się pewne komplikacje, gdyż zamiast iść do góry przez niewielką przewieszkę, robię mało przyjemny trawers po mocno nachylonej płycie i wbijam się w drogę Zacięcie Mogielnickiego (V+). Oczywiście wtedy jeszcze nie wiem, że źle poszedłem, więc kontynuuję wspinaczkę. Po pokonaniu mniej więcej połowy tego zacięcia coś zaczyna mi nie grać – jest trochę za trudno jak na drogę wyceniona na IV, zwłaszcza, że cały czas wspinam się w trekach. Poza tym dochodzi godzina „zero” i zaczyna się ściemniać, więc zarządzamy odwrót.
Prowadzę wtedy sam ze sobą wewnętrzny dialog:
- Czy mam czołówkę?
- Oczywiście, że mam!
- A gdzie?
- Jak to gdzie, w plecaku!
- A plecak gdzie?
- Pod ścianą!
Trochę się wtedy zezłościłem na siebie, ale było jeszcze na tyle jasno, że miałem nadzieję wycofać się ze ściany przed nastaniem ciemności. Schodzę, więc niewielki odcinek zacięciem i jeszcze raz staję przed „niepotrzebnym trawersem”. O ile wcześniej miałem przynajmniej jeden przelot mniej więcej w połowie drogi, to teraz muszę go zlikwidować narażając się w ten sposób na duże wahadło. Wszystko to mnie trochę stresuje, ale na szczęście bez większych problemów dostaję się z powrotem na półkę. Do podstawy ściany mamy dwa zjazdy, z których drugi wykonujemy już w zupełnych ciemnościach. Na dole wykonujemy pamiątkowe zdjęcie, gratulujemy sobie bezpiecznego odwrotu, zdejmujemy szpej i zaczynamy zejście w kierunku „Ceprostrady”.
Z uwagi na duże oblodzenia i poruszanie się tylko przy świetle czołówek, bardziej na wyczucie niż wydeptaną ścieżką, która co chwilę nam „znika”, droga do znakowanego szlaku jest nieco problematyczna i bardzo się dłuży, bo wszystkie te „okoliczności przyrody” wymuszają bardzo wolne, i ostrożne przemieszczanie się.
Po dotarciu na „Ceprostradę” możemy już znacznie „podkręcić” tempo, co też czynimy i w niedługim czasie meldujemy się w Schronisku Morskie Oko. Jest po godzinie 19-tej. W schronisku nie ma nikogo, a wszystkie krzesełka powystawiane są na stoły – muszę przyznać, że niecodzienny to widok. Potwierdzamy w księdze nasz powrót, zamawiamy piwko oraz kwaśnicę i po dłuższej chwili relaksu schodzimy do Palenicy, wsiadamy do auta, i wracamy do domów.
W prawdzie nie udało się stanąć na szczycie Mnicha, ale nie traktuję tego jak porażkę, a wypad uważam za bardzo udany. Zawsze „ciągnęła” mnie ta iglica, a teraz będzie dodatkowa motywacja by tam wrócić i dokończyć drogę.