[02.07.2016]
Tekst: Łukasz Misiakiewicz
Galeria Osterwy
droga: Pavlín - Kráčalík (VI)
Z Adamem ostatni raz widziałem się, gdy wracaliśmy z Ostrego. Przez kolejne dwa lata nie składało się by chociaż wypić razem piwo, a co dopiero wspólnie podziałać w Tatrach. Pierwsza sobota lipca miała to zmienić…
Sezon burzowy w pełni, na popołudnie prognozują opady, więc chcąc się cokolwiek powspinać musimy wybrać jakąś niezbyt odległą ścianę. Wybór pada na Galerię Osterwy – bliżej nic mi do głowy nie przyszło.
Na parkingu, z otwartymi ramionami i uśmiechem na mordzie wita nas biletowy… Walić to, płacimy – dzisiaj będzie „na bogato” :D Szybki przepak i około 8.00 startujemy. Po relaksacyjnym spacerku jesteśmy już na miejscu. Takie podejścia to ja rozumiem – ostatnio na Jurze się więcej nachodziłem :)
Pogoda jest idealna – nie za zimno, nie za gorąco – przyjemnie ciepło. Błękitne niebo też nie zwiastuje złowrogich opadów także w dobrych nastrojach, powoli przygotowujemy się do wspinu, bardzo powoli…
Startuję charakterystycznym kominem z blokami, a następnie wychodzę na filar. Trudności nie są tu wygórowane, ale jest dość mokro, więc trzeba magnezjować… buty! Uważając na ruchome bloczki, przechodzę pierwszą przewieszkę (IV) i kieruję się pod następną (V). Tu jest już znacznie ciekawiej i muszę się chwilę zastanowić nad ruchem, by sobie bezsensownie nie utrudnić. Znowu magiczny proszek idzie w ruch i gdy jestem już po kostki, elegancko upierdzielony na biało, cisnę wyżej – pod kolejną przewiechę (VI). Tę od razu wiem jak „ugryźć”, ale mój niepokój budzi spory, skalny blok, znajdujący się u zwieńczenia przewieszki. Wygląda jakby miał runąć przy najmniejszym dotknięciu. Zaczynam więc „z przyczajki” i ostrożnie badam chwyty, które chcę wykorzystać. Wszystko okazuje się stabilne, toteż szybko dochodzę do bardzo wygodnego stanowiska i zaczynam ściągać partnera.
Adaś zaczyna dalszą wspinaczkę, planując, dla oszczędności czasu, połączyć dwa kolejne wyciągi. Początkowo trawersuje w lewo i pokonując kominek rozdzielający okapy (IV+), szybko znika mi z pola widzenia. Mija sporo czasu… Po ruchach liny wnioskuję, że partner napotkał jakieś trudności i czyni kolejne próby ich pokonania. Trochę mnie to zastanawia, bo niemożliwym jest, by Adam „rzeźbił” w czwórkowych trudnościach, a większych schemat w tym miejscu nie przewiduje. Próbuję się dowiedzieć, co się dzieje, ale przez to duże załamanie skalne, wiatr i szumiący w dole potok, komunikacja jest niemożliwa. Jedyna co udaje mi się usłyszeć to „trudno jest”, więc nie pozostaje mi nic innego niż czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Po dłuższym czasie coś się dzieje – liny zaczyna ubywać, najpierw wolno, później szybko i równomiernie. Wnioskuję po tym, że partner pokonał ten odcinek, założył stan i teraz wybiera. Wypinam więc przyrząd, szarpnięciem daję znać, że „koniec” i odczekawszy jeszcze chwilę, zaczynam iść. Podchodzę pod wspomniany kominek, który bardzo przypada mi do gustu. Nawet fakt, że jest dość mokro nie odbiera mi frajdy z pokonania tego miejsca i sprawnie wychodzę na półkę. Tam moim oczom ukazuje się pionowa, na pierwszy rzut oka niezbyt groźnie wyglądająca ścianka. Podchodząc bliżej szybko się jednak przekonuję dlaczego „jest trudno”. Okazuje się, że ścianka, nie dosyć, że oferuje tylko niebudzące zaufania odciągi, które dudnią i sprawiają wrażenie jakby miały odpaść przy próbie ich obciążenia, to jest jeszcze słabo asekurowalna i częściowo mokra. Mrok! Jak się okazało już na stanie, partner zamiast po wyjściu z kominka iść w lewo, a następnie po płycie z odchyleniem w prawo aż do stanu z drzewek, poszedł od razu na wprost. Rozwiązanie jak najbardziej logiczne, bo po co kluczyć jak można „direct”, ale tylko on sam wie ile go to emocji kosztowało.
Zresztą, nasze krótki dialog na stanie mówi wszystko:
- Adaś, Ty to masz fantazję!
- Daj spokój, dawno się tak nie bałem!
Teraz ja przejmuje prowadzenie, również z zamiarem połączenia wyciągów. Zaczynam trawersem kilka metrów w lewo dochodząc do piątkowej płyty. Jest nieco mokro, co gorsza asekuracja jest tu marna (mam jeden przelot na początku wyciągu), a mając w pamięci niedawne przygody partnera trochę czaję się z pokonaniem przewieszki, ale nie widząc innego rozwiązania wychodzę wyżej. Szybko się okazuje, że „jestem w domu”, bo teren robi się już coraz bardziej przyjemny. Wkrótce ściągam partnera, rozmawiając przy okazji ze Słowakami, którzy skończyli Ondrejovą cestę (VI). Będąc już w komplecie, wymieniamy się uwagami na temat pokonanych dróg i ogólnie miło sobie gawędzimy chwaląc bliskie położenie ściany. Jak się okazuje, chłopaki podejście ograniczyli już do absolutnego minimum, gdyż mają ze sobą rowery - Ci to się dopiero nachodzą :D
Korzystając z liny Słowaków, jednym długim zjazdem wzdłuż „ich drogi”, szybko dostajemy się do podstawy ściany. Na dziś w planie jeszcze jedna droga – chwalona i polecana również przez nowo poznanego kolegę Via AliNina.
Sezon burzowy w pełni, na popołudnie prognozują opady, więc chcąc się cokolwiek powspinać musimy wybrać jakąś niezbyt odległą ścianę. Wybór pada na Galerię Osterwy – bliżej nic mi do głowy nie przyszło.
Na parkingu, z otwartymi ramionami i uśmiechem na mordzie wita nas biletowy… Walić to, płacimy – dzisiaj będzie „na bogato” :D Szybki przepak i około 8.00 startujemy. Po relaksacyjnym spacerku jesteśmy już na miejscu. Takie podejścia to ja rozumiem – ostatnio na Jurze się więcej nachodziłem :)
Pogoda jest idealna – nie za zimno, nie za gorąco – przyjemnie ciepło. Błękitne niebo też nie zwiastuje złowrogich opadów także w dobrych nastrojach, powoli przygotowujemy się do wspinu, bardzo powoli…
Startuję charakterystycznym kominem z blokami, a następnie wychodzę na filar. Trudności nie są tu wygórowane, ale jest dość mokro, więc trzeba magnezjować… buty! Uważając na ruchome bloczki, przechodzę pierwszą przewieszkę (IV) i kieruję się pod następną (V). Tu jest już znacznie ciekawiej i muszę się chwilę zastanowić nad ruchem, by sobie bezsensownie nie utrudnić. Znowu magiczny proszek idzie w ruch i gdy jestem już po kostki, elegancko upierdzielony na biało, cisnę wyżej – pod kolejną przewiechę (VI). Tę od razu wiem jak „ugryźć”, ale mój niepokój budzi spory, skalny blok, znajdujący się u zwieńczenia przewieszki. Wygląda jakby miał runąć przy najmniejszym dotknięciu. Zaczynam więc „z przyczajki” i ostrożnie badam chwyty, które chcę wykorzystać. Wszystko okazuje się stabilne, toteż szybko dochodzę do bardzo wygodnego stanowiska i zaczynam ściągać partnera.
Adaś zaczyna dalszą wspinaczkę, planując, dla oszczędności czasu, połączyć dwa kolejne wyciągi. Początkowo trawersuje w lewo i pokonując kominek rozdzielający okapy (IV+), szybko znika mi z pola widzenia. Mija sporo czasu… Po ruchach liny wnioskuję, że partner napotkał jakieś trudności i czyni kolejne próby ich pokonania. Trochę mnie to zastanawia, bo niemożliwym jest, by Adam „rzeźbił” w czwórkowych trudnościach, a większych schemat w tym miejscu nie przewiduje. Próbuję się dowiedzieć, co się dzieje, ale przez to duże załamanie skalne, wiatr i szumiący w dole potok, komunikacja jest niemożliwa. Jedyna co udaje mi się usłyszeć to „trudno jest”, więc nie pozostaje mi nic innego niż czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Po dłuższym czasie coś się dzieje – liny zaczyna ubywać, najpierw wolno, później szybko i równomiernie. Wnioskuję po tym, że partner pokonał ten odcinek, założył stan i teraz wybiera. Wypinam więc przyrząd, szarpnięciem daję znać, że „koniec” i odczekawszy jeszcze chwilę, zaczynam iść. Podchodzę pod wspomniany kominek, który bardzo przypada mi do gustu. Nawet fakt, że jest dość mokro nie odbiera mi frajdy z pokonania tego miejsca i sprawnie wychodzę na półkę. Tam moim oczom ukazuje się pionowa, na pierwszy rzut oka niezbyt groźnie wyglądająca ścianka. Podchodząc bliżej szybko się jednak przekonuję dlaczego „jest trudno”. Okazuje się, że ścianka, nie dosyć, że oferuje tylko niebudzące zaufania odciągi, które dudnią i sprawiają wrażenie jakby miały odpaść przy próbie ich obciążenia, to jest jeszcze słabo asekurowalna i częściowo mokra. Mrok! Jak się okazało już na stanie, partner zamiast po wyjściu z kominka iść w lewo, a następnie po płycie z odchyleniem w prawo aż do stanu z drzewek, poszedł od razu na wprost. Rozwiązanie jak najbardziej logiczne, bo po co kluczyć jak można „direct”, ale tylko on sam wie ile go to emocji kosztowało.
Zresztą, nasze krótki dialog na stanie mówi wszystko:
- Adaś, Ty to masz fantazję!
- Daj spokój, dawno się tak nie bałem!
Teraz ja przejmuje prowadzenie, również z zamiarem połączenia wyciągów. Zaczynam trawersem kilka metrów w lewo dochodząc do piątkowej płyty. Jest nieco mokro, co gorsza asekuracja jest tu marna (mam jeden przelot na początku wyciągu), a mając w pamięci niedawne przygody partnera trochę czaję się z pokonaniem przewieszki, ale nie widząc innego rozwiązania wychodzę wyżej. Szybko się okazuje, że „jestem w domu”, bo teren robi się już coraz bardziej przyjemny. Wkrótce ściągam partnera, rozmawiając przy okazji ze Słowakami, którzy skończyli Ondrejovą cestę (VI). Będąc już w komplecie, wymieniamy się uwagami na temat pokonanych dróg i ogólnie miło sobie gawędzimy chwaląc bliskie położenie ściany. Jak się okazuje, chłopaki podejście ograniczyli już do absolutnego minimum, gdyż mają ze sobą rowery - Ci to się dopiero nachodzą :D
Korzystając z liny Słowaków, jednym długim zjazdem wzdłuż „ich drogi”, szybko dostajemy się do podstawy ściany. Na dziś w planie jeszcze jedna droga – chwalona i polecana również przez nowo poznanego kolegę Via AliNina.