[16.06.2013]
Tekst: Łukasz Misiakiewicz
Zamarła Turnia (2179 m n.p.m.)
droga: Motyka (V)
„Żadna ze ścian tatrzańskich nie posiada historii tak bogatej, tak obfitującej w tragiczne epizody. Wokół żadnej taki mit nieprzystępności i śmiertelnego ryzyka.”
[Jan Długosz]
Gdy w ubiegłym roku wybrałem się powspinać na historycznej, południowej ścianie Zamarłej Turni, zamiast zapowiadanej lampy zastałem ciemne chmury, deszcz i gęstą mgłę spowijającą wszystkie okoliczne szczyty. Wypad skończył się więc na nudnym spacerze przy niekorzystnej aurze. Tym razem miało być inaczej…
W czteroosobowym składzie startujemy z Palenicy i po 25 min żwawego marszu robimy pierwszą przerwę taktyczną przy Wodogrzmotach. Następnie przez Roztokę kierujemy się do „Piątki”. Moje kolano niestety szybko daje o sobie znać, toteż staram się stąpać, jak najdelikatniej potrafię. Choć tempo mamy przyzwoite, nasz skład szybko dzieli się na jednego uciekiniera i trzyosobową grupę pościgową… Będąc pod Siklawą stwierdzamy, że dalsza gonitwa nie ma sensu, bo nasz „Bielecki” pewnie już wiesza ekspresy na ścianie. Ku naszemu zaskoczeniu Michał jednak czeka na nas przy mostku powyżej schroniska, więc robimy tu drugą przerwę taktyczną i po chwili oddechu zmierzamy pod ścianę. Tam rozkładamy się ze śniadaniowym bufetem i podziwiamy piękno południowej ściany Zamarłej Turni, na której miało miejsce pierwsze w historii taternictwa przejście drogi o V stopniu trudności (Klasyczna, 23 lipca 1910r. Henryk Bednarski, Józef Lesiecki, Leon Loria i Stanisław Zdyb).
Po śniadaniu dzielimy się na dwa zespoły – Marcin z Michałem są w imprezowym nastroju, więc idą na Festiwal, gdzie granit gra pierwsze skrzypce, a ja z Mateuszem udajemy się pod południowo-wschodnią część ściany, gdzie startuje droga Staszka Motyki. Do zobaczenia na szczycie!
Startujemy przepięknym zacięciem i po 30 m dochodzimy do stanu pod olbrzymim okapem, który z dołu robi niesamowite wrażenie. Stamtąd trawersujemy skośnie w prawo, a następnie w górę, do 3 metrowej pionowej płyty. Jest to najładniejsze i zarazem najtrudniejsze miejsce tego wyciągu, a na pewno najbardziej eksponowane – zwłaszcza przewinięcie na kant płyty, które wykonujemy w kilkudziesięciometrowej lufie. Dla mnie było to w ogóle najtrudniejsze miejsce na całej drodze, ponieważ z wygodnego stopnia nie sięgałem do krawądki, toteż, by pójść dalej musiałem trochę pokombinować wykonując kilka czujnych ruchów (wg mnie wyższe osoby mają tam zdecydowanie łatwiej). Wyciąg kończy się wygodnym stanowiskiem przy charakterystycznym płytowym balkonie. Teraz nad głowami mamy krótki pionowy odcinek, po pokonaniu którego wychodzimy na obszerną półkę – biegnie tędy Trawers Zamarłej. Zakładamy stan i szykujemy się do kolejnego wyciągu, który zaczyna się pięknym zacięciem. Trudności są tu równo rozłożone i trzymają praktycznie cały czas. Odpuszczają dopiero przy końcu – po pokonaniu niewielkiego kominka. Po przejściu tego wyciągu w zasadzie kończy się wspinanie, gdyż od wcięcia między wierzchołkami Zamarłej dzieli nas już tylko 15 m skalistej rynny (I).
Około 11.00 meldujemy się na szczycie, gdzie czeka już na nas Michał z Marcinem, którzy skończyli drogę chwilę przed nami. Gratulujemy sobie wzajemnie. Korzystając ze słońca, które właśnie przebiło się przez chmury, robimy sobie małe plażowanie i dzielimy się wrażeniami. Teraz już wiem dlaczego Motyka na Zamarłej uważana jest za najładniejszą „piątkę” w Tatrach.
Ze szczytu jednym zjazdem docieramy na szlak, pokonujemy osławioną drabinkę nad Kozią Przełęczą, przy której ustawia się już kolejka i schodzimy do Pustej Dolinki po pozostawione tam plecaki. Pod ścianą spędzamy jeszcze chwilę, przyglądając się zespołowi, który walczy na drodze Jargieło-Paćkowski, po czym udajemy się do schroniska na zasłużone zimne piwko.
Przed nami jeszcze dłużące się zejście na parking, którego z uwagi na moje kolano najbardziej się obawiam… Nie powiem, że schodziło mi się komfortowo, ale nikomu tak się nie schodziło, więc przynajmniej było raźniej.
[Jan Długosz]
Gdy w ubiegłym roku wybrałem się powspinać na historycznej, południowej ścianie Zamarłej Turni, zamiast zapowiadanej lampy zastałem ciemne chmury, deszcz i gęstą mgłę spowijającą wszystkie okoliczne szczyty. Wypad skończył się więc na nudnym spacerze przy niekorzystnej aurze. Tym razem miało być inaczej…
W czteroosobowym składzie startujemy z Palenicy i po 25 min żwawego marszu robimy pierwszą przerwę taktyczną przy Wodogrzmotach. Następnie przez Roztokę kierujemy się do „Piątki”. Moje kolano niestety szybko daje o sobie znać, toteż staram się stąpać, jak najdelikatniej potrafię. Choć tempo mamy przyzwoite, nasz skład szybko dzieli się na jednego uciekiniera i trzyosobową grupę pościgową… Będąc pod Siklawą stwierdzamy, że dalsza gonitwa nie ma sensu, bo nasz „Bielecki” pewnie już wiesza ekspresy na ścianie. Ku naszemu zaskoczeniu Michał jednak czeka na nas przy mostku powyżej schroniska, więc robimy tu drugą przerwę taktyczną i po chwili oddechu zmierzamy pod ścianę. Tam rozkładamy się ze śniadaniowym bufetem i podziwiamy piękno południowej ściany Zamarłej Turni, na której miało miejsce pierwsze w historii taternictwa przejście drogi o V stopniu trudności (Klasyczna, 23 lipca 1910r. Henryk Bednarski, Józef Lesiecki, Leon Loria i Stanisław Zdyb).
Po śniadaniu dzielimy się na dwa zespoły – Marcin z Michałem są w imprezowym nastroju, więc idą na Festiwal, gdzie granit gra pierwsze skrzypce, a ja z Mateuszem udajemy się pod południowo-wschodnią część ściany, gdzie startuje droga Staszka Motyki. Do zobaczenia na szczycie!
Startujemy przepięknym zacięciem i po 30 m dochodzimy do stanu pod olbrzymim okapem, który z dołu robi niesamowite wrażenie. Stamtąd trawersujemy skośnie w prawo, a następnie w górę, do 3 metrowej pionowej płyty. Jest to najładniejsze i zarazem najtrudniejsze miejsce tego wyciągu, a na pewno najbardziej eksponowane – zwłaszcza przewinięcie na kant płyty, które wykonujemy w kilkudziesięciometrowej lufie. Dla mnie było to w ogóle najtrudniejsze miejsce na całej drodze, ponieważ z wygodnego stopnia nie sięgałem do krawądki, toteż, by pójść dalej musiałem trochę pokombinować wykonując kilka czujnych ruchów (wg mnie wyższe osoby mają tam zdecydowanie łatwiej). Wyciąg kończy się wygodnym stanowiskiem przy charakterystycznym płytowym balkonie. Teraz nad głowami mamy krótki pionowy odcinek, po pokonaniu którego wychodzimy na obszerną półkę – biegnie tędy Trawers Zamarłej. Zakładamy stan i szykujemy się do kolejnego wyciągu, który zaczyna się pięknym zacięciem. Trudności są tu równo rozłożone i trzymają praktycznie cały czas. Odpuszczają dopiero przy końcu – po pokonaniu niewielkiego kominka. Po przejściu tego wyciągu w zasadzie kończy się wspinanie, gdyż od wcięcia między wierzchołkami Zamarłej dzieli nas już tylko 15 m skalistej rynny (I).
Około 11.00 meldujemy się na szczycie, gdzie czeka już na nas Michał z Marcinem, którzy skończyli drogę chwilę przed nami. Gratulujemy sobie wzajemnie. Korzystając ze słońca, które właśnie przebiło się przez chmury, robimy sobie małe plażowanie i dzielimy się wrażeniami. Teraz już wiem dlaczego Motyka na Zamarłej uważana jest za najładniejszą „piątkę” w Tatrach.
Ze szczytu jednym zjazdem docieramy na szlak, pokonujemy osławioną drabinkę nad Kozią Przełęczą, przy której ustawia się już kolejka i schodzimy do Pustej Dolinki po pozostawione tam plecaki. Pod ścianą spędzamy jeszcze chwilę, przyglądając się zespołowi, który walczy na drodze Jargieło-Paćkowski, po czym udajemy się do schroniska na zasłużone zimne piwko.
Przed nami jeszcze dłużące się zejście na parking, którego z uwagi na moje kolano najbardziej się obawiam… Nie powiem, że schodziło mi się komfortowo, ale nikomu tak się nie schodziło, więc przynajmniej było raźniej.
Panorama ze szczytu
|